|
Wywiad z ks. Stanisławem Zioła, wikariuszem
Wywiad z ks. Rafałem Siekierką, wikariuszem
Wywiad z ks. Adamem Jankowskim, redaktorem gazetki
Wywiad z ks. Danielem Maksymowiczem, nowym wikariuszem
Wywiad z ks. Mariuszem Budziarkiem
Wywiad z o. Pascalem Garasoma Subari, kombonianinem
Wywiad z o. Zbigniewem Bruzi, redemptorystą
Wywiad z ks. Mariuszem Budziarkiem
Wywiad z ks. Adamem Jankowskim, administratorem strony
Wywiad z p. Karoliną Masik - nową organistką
Homilia ks. Rafała Siekierki.1.11.2008 r.
Wywiad z Beatą Baczyńska, studentką teologii
Wywiad z ks. proboszczem Januszem Dworzakiem
Sylwetka ks. Dariusza Świerca
Sylwetka ks. diakona Łukasza Szablickiego
Wywiad z ks. Markiem Sojką
Wywiad z ks. Adamem Jankowskim
WYWIAD Z KSIĘDZEM PROBOSZCZEM FRANCISZKIEM DRENDĄ
przeprowadzony przez p. Joannę Kozioł 6 lutego 2007 r.
- JOANNA KOZIOŁ: Co Ksiądz czuł, kiedy dowiedział się, że ma skierowanie od Księdza Biskupa do Kluczborka, jako wikary z obowiązkiem budowy świątyni?
- KS. PROBOSZCZ: Czułem się niezmiernie onieśmielony i zaskoczony, ponieważ byłem zwykłym wikariuszem parafii Opole-Półwieś. Przez cztery lata byłem w Krapkowicach, a następnie przez dwa lata w Opolu, w parafii św. Michała. Po śmierci księdza proboszcza, wytworzyła się taka sytuacja i nawet do głowy mi nie przyszło, abym miał budować kościół, miałem wtedy trzydzieści lat. Zostałem wezwany do Księdza Biskupa, który mi to oznajmił i wymienił jeszcze inne ewentualne parafie wiejskie, zaznaczając, że tam mnie nie widzi. W Kluczborku nigdy wcześniej nie byłem, nie wiedziałem jak wygląda to piękne miasto. Wiedziałem, że jest to ogromna rzecz, bałem się, że to przerasta moje siły. Ale wtedy miałem tyle optymizmu i siły, wiary i posłuszeństwa. Przyjąłem to w imię posłuszeństwa, ale również wiedziałem, że jest tutaj proboszczem mój wychowawca seminaryjny, ks. Jan Bagiński, który niejako będzie za tym wszystkim stał. Zdawałem sobie sprawę, że nie będę budował ja, ale będzie budowała parafia. I jak się później okazało, tak się stało. Niemniej była to dla mnie wiadomość szokująca w tym dniu. Nie miałem się tą wiadomością z kim podzielić, ponieważ mój kochany proboszcz już, niestety, nie żył.
- Spadło to nagle na Księdza barki?
- W kościele jest tak, że człowiek nie jest nigdy sam, to jest jakiś pozytyw. Tylko ta niewidoma. Ja przecież nikogo w Kluczborku nie znałem. Myślałem, co ja zrobię, kto mi pomoże. Bałem się tego!
- Czy w jakiś szczególny sposób Ksiądz przygotowywał się do objęcia tej funkcji, do dokonania tego dzieła?
- W ogóle nie myślałem w kategoriach dzieła o tym, tylko traktowałem to jako służbę, zadanie. Przemodliłem to w kościele św. Michała, w katedrze opolskiej, na Górze św. Anny. A potem musiałem konkretnie działać. Przeprowadzić się. Jak się dowiedziałem, ks. Bagiński przygotował dla mnie domek na ul. Wolności 13, gdzie jak się później okazało, mieszkali ze mną murarze, zbrojarze, cieśle. W zupełnej pokorze stanąłem przed tym zadaniem, bo naprawdę trudno sobie wyobrazić, nie wiem czy ktokolwiek może sobie to wyobrazić, że człowiek stoi na polu, gdzie jest trawa wysoka, a tam ma powstać kościół. Kościół parafialny, gdzie mają być ludzie, który ma tętnić życiem. To moje przygotowanie przebiegło w moim wnętrzu, nie tylko przez ten miesiąc do przeprowadzki, ale również przez cały następny rok przygotowań do budowy.
- Czyli otrzymał Ksiądz, puste miejsce między niebem a ziemią, które należy zagospodarować?
- Ja to bardzo pozytywnie oceniam, bo znalazłem się w kościele Matki Bożej, gdzie było mi tak dobrze, gdyż znalazło się tylu życzliwych ludzi, rozmodlonych, rozśpiewanych. Byłem Panu Bogu wdzięczny, że wśród takich ludzi mnie postawił. Byłem pod skrzydłami wspaniałego proboszcza ks. Bagińskiego. Dla mnie był bardzo dobry, chociaż, jako wykładowca jeszcze w seminarium, był rygorystyczny, ale był człowiekiem wielkiego serca. Kiedy 15 sierpnia 1981 r. o godz. 15.00 stanąłem przy ołtarzu, wiedziałem, że tu jest moje miejsce. Czułem się szczęśliwy. Od tego dnia było mi zawsze dobrze.
- Od czego Ksiądz zaczynał, budując kościół i wspólnotę parafialną?
- Panu Bogu zawdzięczam, że od samego początku wszystko było jasne i dobre. Nikt nigdy nie okłamał, nie naciągał, nie nadużył pieniędzy. Wszystko przebiegało w atmosferze wielkiej życzliwości. Po roku mojego pobytu tutaj, ok. 10 czy 11 listopada rozpoczęły się pierwsze prace ziemne. To był początek. Myślę, że razem z tymi pracami, które były przy kościele, gdzie ludzie byli jakoś bardzo zaangażowani, zaczęła powstawać wspólnota. Bo to się wzięło z tych wieloletnich oczekiwań kluczborczan, którzy widzieli, że kościół był ewidentnie potrzebny. Kto mieszkał w tym czasie w Kluczborku, to widział te tłumy na Mszy św. Myślę również, że ludzie kierowali się testamentem ks. Zygmunta Curzydły, który rozpoczął starania o budowę nowego kościoła. Tym chętniej jeszcze przychodzili. Wszystko się znalazło. Znaleźli się fachowcy w tych różnych specjalnościach. Od tych najmniej skomplikowanych aż po prace fachowe. Razem z tymi pracami budowy kościoła jako budynku, zawiązywała się Parafialna Wspólnota.
- Czy były jakieś specjalne zachęty, żeby ludzi przyszli na budowę?
- Były owszem. Kierowaliśmy prośby, co tydzień, aby gorliwość ludzi nie opadała. Bo też prace były różne, różny był również czas. Pory roku też wpływały na frekwencję. Natężenie prac też było zmienne. W każdym razie, przez te pięć lat, były może dwa dni, kiedy nie pracowaliśmy ze względu na mróz. A tak wszystkie dni były wykorzystane.
- Wiemy, że czasy były ciężkie. Brakowało podstawowych artykułów. Materiały budowlane były na przydział. W jaki sposób Ksiądz radził sobie z zaopatrzeniem?
- Niewielka część materiałów była przygotowana w Gortatowie. Trochę żwiru i prętów. Dobrze, że to było tak na wstęp, ale przecież tutaj potrzebne były tysiące ton żwiru, tysiące ton piasku, tysiące ton stali. Jakoś dzięki ludzkiej życzliwości to się wszystko udało, jak to się dawniej mówiło, załatwić. Muszę tu jeszcze raz podkreślić, że wszędzie było wielkie zrozumienie i życzliwość ludzka. Pozyskanie nawet takich materiałów niecodziennych jak kamień czy marmur, gdzie tylko pojechaliśmy, zawsze można było liczyć na pozytywne załatwienie. Bez żadnych załączników. Gdy dowiedziano się, że to na budowę kościoła, to ta życzliwość była jeszcze większa. Wspominam niezmierne ciepło ten czas. Przypominam sobie taką historię, gdzie ja, razem z kierowcą wyruszałem po tzw. pustaki akermana do Częstochowy-Gnaszyna, produkt ten był wtedy rarytasem. Trzeba było po nie samemu jechać i ręcznie załadować. W dwójkę wyruszyliśmy w drugie Święto Wielkanocy i tam czekaliśmy. Pierwszy samochód załadowaliśmy wieczorem, przyczepę rano i potem po dniu przerwy jeszcze raz. Tam na nas czekali już pracownicy, którzy wywożą z pieca te pustaki, bo to od nich zależało czy dostaniemy ten towar, nie od dyrekcji. Więc to taka dziwna wręcz humorystyczna historia.
- Jak się udawało łączyć pracę na budowie z obowiązkami kapłana?
- Kluczbork był ogromną parafią. Ks. Proboszcz bardzo się cieszył, że było nas, księży, razem aż sześciu. Była to jakaś siła, która pozwoliła nam opanować tę sytuacje duszpasterską. Ja nie miałem aż tylu obowiązków. Miałem mój uniwersytet w Gortatowie w sobotę. Tam były klasy łączone.
- Co to był za uniwersytet?
- To była religia dla dzieci z Gortatowa. Tam miałem lekcje przez kilka lat. Niestety, musiałem werbować wykładowców na zastępstwa, ponieważ się nie dało inaczej. (śmiech) Szczególnie, że w soboty było najwięcej ludzi na budowie, nawet było około stu. Miałem jeszcze lekcje dla klas szkoły średniej w kaplicy św. Antoniego, gdzie przychodziło około setki uczniów. Młodzież była bardzo zdyscyplinowana. Ja byłem słusznej postury, tak, że się dobrze rozumieliśmy. Przychodziło też kilkanaście osób z Kuniowa, ponieważ w Kuniowie nie było katechezy dla młodzieży. Młodzież uczyłem tylko rok. Poza tym miałem kolejkę kazań. Na sześciu księży to nie jest za dużo. Byłem przeszczęśliwy, jako jeden z kapłanów w tej wspólnocie. No i te tłumy do spowiedzi.
- Jak skończyła się budowa, czy nie pojawiły się jakieś rozterki?
- Nie odczuwałem żadnych rozterek, ponieważ budowa nie skończyła się w jednym dniu. To jeszcze trwało. Najpierw trzeba było zorganizować plac, otoczenie. A w międzyczasie organizować życie parafialne. Jeszcze część salek nie była wykończona, ale goniły nas terminy, ponieważ nie było jeszcze religii w szkole, musieliśmy wykończyć salki, aby zacząć katechizację. Salki skończyliśmy w 1987 r. Nie ukrywam, że jako kapłan byłem sam, do 15 sierpnia 1987 r.
- Jak można było połączyć to wszystko?
- Z pomocą księży, moich kolegów, jakoś szczęśliwie wszystko się odbyło. Nie odczuwałem żadnych rozterek. Tu pracowaliśmy przy wykończeniu kościoła, tu żeśmy odprawiali. Tak, że nie miałem czasu na nic. Plan Mszy św. był taki jak dzisiaj. Największą radością moją było to, że ludzie od początku zaakceptowali swoją Parafię. Tysiące, tysiące ludzi przychodziło i z radością uczestniczyło w tej naszej wspólnocie.
- Czy był jednakowy entuzjazm ludzi na początku i na końcu budowy? Jak to Ksiądz ocenia?
- Myślę, że tak, bo to było tak szybko. Nawet później, przy tych pracach pomocniczych, kiedy było malowanie przyszło 40 mężczyzn. Do dnia dzisiejszego, dwa razy w tygodniu, trzynaście kobiet przychodzi społecznie sprzątać kościół. Ja myślę, że na terenie diecezji, takiej parafii trzeba by było poszukać.
- Co sprawiło Księdzu Proboszczowi najwięcej trudności jako budowniczemu, duszpasterzowi?
- Właściwie nie przypominam sobie takiej sytuacji, bo w ogóle to wszystko tak szczęśliwie się ułożyło od pierwszego dnia do końca prac. Owszem, były dni trudniejsze, ale przecież to do życia należy, np.: zorganizowanie szesnastu samochodów, organizowanie cieśli na tak wielką budowę. Może taką trudnością było przewiezienie kratownicy, która podtrzymuje strop kościoła. Budziło to wiele emocji, ale również spełnienia, że się udało przewieźć tak wielką konstrukcję i zainstalować ją w kościele. Jeżeli chodzi o duszpasterstwo, to na tym polu należy również pokonywać wszelkie przeciwności. Jako duszpasterz musiałem zorganizować zespół ludzi i ludziom służyć. Byłem na takich parafiach, gdzie nauczyłem się, że każdy człowiek musi być obsłużony niejako od A do Z, jak się to dzisiaj popularnie mówi. Wtedy jest pewna radość spełnienia. Oczywiście, mówię tu o służbie w każdym wymiarze, materialnym i duchowym.
Co dało Księdzu Proboszczowi największą satysfakcję?
- To, że stworzyliśmy taką piękną Parafię. To, że mogłem z podniesionym czołem pokazać, że to jest najpiękniejsza, najcudowniejsza Parafia na Opolszczyźnie, gdzie ludzie się garną do kościoła i w tygodniu, i w niedzielę. Że żyjemy w harmonii z parafianami. Również i to, że z kancelarii nikt nigdy nie wyszedł, nie załatwiwszy swoich spraw. To jest moja największa radość. Spowiadamy tysiące ludzi na święta, ludzie lgną do naszego kościoła zawsze. Jest to również zasługa moich współpracowników księży, za co jestem im bardzo wdzięczny. Dziękuję moim współbraciom w kapłaństwie i tym byłym, i tym obecnym.
- Zawsze można otrzymać na Parafii pomoc, nie tylko duchową, ale i materialną.
- Oczywiście. Caritas zawsze jest gotowa do pomocy i kuchnia chętnie obdziela potrzebujących.
- Nasz kościół otrzymał tytuł „Mister Architektury” w roku 1988. Jakie były odczucia Księdza Budowniczego?
- Jak wszystko, co się tutaj stało, przerosło moje oczekiwania i cieszyłem się ogromnie. Trudno to opowiedzieć. Wiedziałem, że on jest piękny, ale, że najpiękniejszy, to orzekła komisja.
- Jakie wydarzenie najbardziej poruszyło Księdza Proboszcza? Co wpisało się tak najmocniej w pamięci?
- Nie chciałabym wyszczególniać. Dla nas kapłanów takimi wydarzeniami są przeżycia Roku Liturgicznego. To jest okres Bożego Narodzenia, okres Wielkiego Postu. My żyjemy Rokiem Liturgicznym. Życiem Chrystusa, który do nas przychodzi, z nami żyje i umiera i w nas zostaje. Były, owszem, nadzwyczajne wydarzenia. Jednym z nich było nawiedzenie naszej Parafii przez figurę Matki Bożej Fatimskiej (1997 r.). Było to wielkie wyróżnienie, ponieważ nasza Parafia jest jedną z pięciu w Diecezji Opolskiej, gdzie Figura Matki Bożej zawitała. Na pewno szczególnymi wydarzeniami, nadzwyczajnymi, niepowtarzalnymi były każdorazowe prymicje naszych kapłanów oraz śluby sióstr, które poszły do zakonu. To dyktuje pewien nastrój wrażeń i przeżyć duszpasterza.
- Jak Ksiądz tłumaczy to, że z naszej parafii wyszło tylu księży i tyle sióstr zakonnych?
- Tego wytłumaczyć się nie da po ludzku. To były, jak mówi Pismo św., lata tłuste. Teraz są lata chude, ja wiedziałem, że tak będzie. To był róg obfitości, bo tych prymicji było osiemnaście. Ci księża teraz dzielnie pracują. Był to czas wyjątkowy. Coś się zmieniło. Nie tylko w naszej parafii, ale w całym społeczeństwie, które teraz inaczej postrzega, co jest ważne w życiu. Przecież tylu mamy teraz wspaniałych młodzieńców. Nie wiem, czy to może wyjazdy zagraniczne, czy inne wybory są tego przyczyną, ale tych powołań jest coraz mniej.
- Czy Ksiądz zauważył jakąś zmianę w podstawach religijnych wcześniej w latach 80-tych, 90-tych, a obecnie?
- Można by się łudzić, że przy tej ogromnej liczbie wiernych i ogromnie w dalszym ciągu spowiedzi, która jest niespotykana poza Kluczborkiem, nic się nie zmieniło. A jednak zaszły zmiany, bo nasi młodzi ludzie, ci najlepsi, z tych grup parafialnych powyjeżdżali. Jestem świadom, że mieszkają za granicami bez związków sakramentalnych. Brakuje ich tutaj, ale życie jest takie i nie jesteśmy w stanie w tym względzie nic zrobić. Jaki będzie skutek, to zobaczymy. Bardzo boleję nad tym, że tylu ludzi młodych opuściło kraj, ale jeszcze jest wielu młodych, którzy uczestniczą w życiu kościoła i praktykują, i do spowiedzi chodzą, i do Komunii św. To cieszy.
- Czy Ksiądz uważa, że życie polityczne, otwarcie granic wpływa na jakość religijności?
- Na pewno wpływa. Musimy zastanowić się tutaj nad problemem wolności, bo ludzie korzystają z wolności. Może to być źle wykorzystana wolność, wtedy, niestety znajdują się w pewnym oddaleniu od kościoła. Albo jest to dobrze wykorzystana wolność i wtedy ludzie wybierają i podejmują takie normalne, prawe życie.
- Czy się Ksiądz spotyka z gestami życzliwości ze strony parafian?
- Jestem człowiekiem ogromnie szczęśliwym, że żyję w takiej społeczności. Na co dzień doświadczam przeogromnej życzliwości, sympatii. Może nie do końca zasłużonej. Jest mi niezwykle dobrze, tutaj, wśród moich kochanych ludzi.
- Był Ksiądz ołówkiem w ręku Pana Boga, budując ten kościół i parafię. To wszystko tak zbliżało ludzi do księdza, że traktują Go jako największy autorytet, kogoś, kto jest najbliższy. Czy Ksiądz odczuwa to, że ludzie Go kochają?
- No, właściwie tak.
- Pisząc pewną pracę z teologii, ks. Profesor przedstawił nam w swojej książce optymalny model, w jaki sposób powinna funkcjonować dobra parafia. Opisałam naszą, która, według mnie, spełniła te wszystkie kryteria. Co Ksiądz na to? Oczywiście, ks. Profesor był bardzo ukontentowany, że istnieją takie parafie.
- Powiem nieskromnie, że jestem przekonany o tym, ponieważ znam parafię niemal równorzędne i nie ma tam takiej aktywności, ani ludzi, ani księży. Dlatego cieszę się, że w naszej społeczności tak jest. Bardzo się cieszę.
- W homilii na XV-lecie naszej parafii, ks. bp Bagiński określił Księdza, jako charyzmatycznie uzdolnionego do takiego dzieła, jakim jest budowa kościoła i tworzenie parafii. Jak się Ksiądz do tego ustosunkuje?
- Jestem wdzięczny za takie wyróżnienie, ale jestem tylko zwykłym księdzem i nigdy by mi do głowy nie przyszło, podjąć się takiego przedsięwzięcia. Ale myślę sobie, że skoro te zadania zostały postawione przede mną, to trzeba je wypełnić. Nie ma tutaj żadnej wielkiej mojej zasługi. Tyle, że pokonywanie codziennych ludzkich trudności należy do każdego człowieka. Do żony, męża, matki, ojca, kobiety, mężczyzny. To jest takie proste. Do mnie też należało stanąć na tym polu i ten pierwszy samochód z cegłą rozładować. I tak to się zaczęło. Dzięki Panu Bogu i dobrym ludziom, tak to się stało.
- Człowiek zawsze jest w jakimś kierunku uzdolniony. Na pewno Ekscelencja wiedział, że Kapłan Franciszek posiada te charyzmaty, czyli te dary Boże, które potrafi rozwinąć?
- Nie posiadam chyba żadnych nadzwyczajnych darów. Tak jak każdy ksiądz. Powinienem mieć jakąś naturalną dobroć, otwartość na ludzi. Ja tutaj z niczym innym nie przyszedłem, bo przecież nie jestem ani budowlańcem, ani architektem. Myślę tylko, że dzięki tej pracy z ludźmi, to się tak wszystko szczęśliwie udało zrobić. No i dzięki tej wielkiej modlitwie mojej i całej parafii, i poszczególnych wspólnot. Na pewno nie była to sprawa tylko ludzka, ale Boska. To jest ten fundament i ta podstawa, na której to wszystko się oparło.
- Jakie grupy parafialne są pod bezpośrednią opieką Księdza Proboszcza?
- Bezpośrednio opiekuję się Różami Różańcowymi, ponieważ bardzo cenię sobie tę grupę. Jest ona bardzo liczna, rozmodlona, wykazuje się dużą aktywnością. Stąd uważam, że priorytetowym zadaniem proboszcza jest, aby się tą grupą zajmował. Poza tym jestem opiekunem Zespołu Parafialnego Caritas. Jestem tylko jakby honorowym działaczem i opiekunem. Bo przecież całą pracę wykonuje zespół, na czele z p. Ritą Ciupke, ale wszystkie ważne decyzje podejmujemy wspólnie. To szczęśliwie daje takie błogosławione owoce. Chętnie też zmierzam do grupy AA, która jest dla mnie takim wzorem ludzi, bohaterów, którzy zmienili swoje życie i podejmują dalsze nowe kroki w codzienności. Czuję się też kapelanem Koła Związku Sybiraków w Kluczborku. Spotykamy się kilkanaście razy w roku. Jest to grupa zasługująca na szczególne uznanie, że tak dzielni ludzie, dzięki wierze, przetrwali na nieludzkiej ziemi. Wspólnie też modlimy się za tych, którzy tam pozostali. Opiekuję się również, z nominacji biskupa, kolejarzami, nie tylko kluczborskimi, ale całej diecezji. Dzisiaj jest to mniejsza grupa zawodowa. Brać kolejarska jest bardzo związana z Kościołem, bardzo aktywna. Przygotowujemy wspólne uroczystości i wystąpienia. Podejmuję też posługę w kluczborskim Zakładzie Karnym wraz z Bractwem Więziennym.
- Czy uważa Ksiądz, że coś należałoby zmienić, ulepszyć w naszej wspólnocie parafialnej?
- Owszem, są jeszcze obszary, gdzie należałoby coś zmienić, dostosowując do aktualnych wymogów. Na pewno takim wymogiem jest nowa sytuacja w katechizacji, nowa sytuacja ludzi młodych, którzy wyjeżdżają za granicę albo tych, którzy chcą wyjechać, jak również tych, którzy wracają do ojczyzny. Wymaga to pewnej czujności duszpasterskiej. Cóż można by zmienić? Sam program jest dobry. Program Mszy św. dla dzieci, dla młodzieży, dla gimnazjalistów, niedzielny, przez ludzi jest akceptowany. Wszyscy przyzwyczaili się do niego. Dzisiaj raczej należy szukać sposobów uaktywnienia. Nieustannie szukamy. Jaka będzie odpowiedź, to zobaczymy po jubileuszu XX-lecia powstania Parafii.
- Jakie Ksiądz ma plany i marzenia na przyszłość?
- No, na pewno planem jest to, aby utrzymać parafię na tym poziomie duszpasterskiej aktywności, jaka jest. Naprawdę trzeba się cieszyć z tego wszystkiego jak ludzie przylgnęli do kościoła. Może należy szukać jakichś nowych form na przyszłość. Raz po raz odszukujemy jakichś nowych form, jedno czy drugie nabożeństwo. Niemniej jednak punktem kulminacyjnym jest Eucharystia. Eucharystia, ta niedzielna, nade wszystko i codzienna również. Jest tyle okazji, aby nasi kochani parafianie, chcieli do niej przylgnąć i według niej kształtowali cały nadchodzący tydzień.
- Czego życzyć Księdzu, jako duszpasterzowi, budowniczemu i człowiekowi?
- Bożego Błogosławieństwa.
- Życzę tego Księdzu z całego serca i dziękuję za rozmowę.
wstecz | |